poniedziałek, 28 września 2015

JAK WŁAŚCIWIE ZACZĘŁO SIĘ TO MOJE PISANIE
W sobotę napisałam na Facebooku, że nie mam pomysłu na nowy post i proszę Was, czyli moje Czytelniczki o podpowiedzi  czego chciałybyście się o mnie albo o moim pisaniu dowiedzieć albo na jaki temat poznać moje zdanie. Odzew w prywatnych wiadomościach przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i teraz pomysłów na posty mam całe mnóstwo (dziękuję :*). Właściwie nie wiem, czy ku mojemu zdziwieniu, bo trochę się tego spodziewałam, większość z propozycji dotyczy moich początków z pisaniem. Piszę, że się nie dziwię, bo swojego czasu (a właściwie nadal, bo chyba weszło mi to w krew) przeglądałam mnóstwo blogów i stron autorek, żeby się tego dowiedzieć. To po prostu ciekawe dla tych, którzy czytają i piszą do szuflady. Rozumiem doskonale.I skoro chcecie, to dobrze. Opowiem Wam jak właściwie zaczęło się to moje pisanie... Tylko uprzedzam, że jestem gadułą :P 

Zacznę trochę trywialnie i pewnie nikogo nie zaskoczy, że pisałam od zawsze. W dzieciństwie zszywane nitką, bogato ilustrowane książeczki, potem w gimnazjum dużo opowiadań. Miałam do tego specjalne zeszyty i zdarzało mi się pisać krótkie teksty nawet na lekcjach (przyznaję bez bicia). W liceum zafascynowała mnie proza poetycka, trochę dłuższe opowiadania  (te w gimnazjum miały zwykle ok 1,5 strony, a te w liceum już 6-8) i wiersze. Tę miłość do poezji rozbudziła we mnie moja przewspaniała polonistka i do tej pory mam dni, kiedy "staroświecko" podczytuję sobie poezję. W liceum uświadomiłam sobie też, że chciałabym kiedyś pisać na poważnie. Jeszcze zbyt wiele w tym kierunku nie robiłam (poza jakimiś konkursami na opowiadania), ale jadąc do szkoły (a trwało to ponad godzinę!) snułam sobie takie oderwane od rzeczywistości wizje jak by to było być pisarką i rozdawać autografy. I chociaż nie napisałam wtedy żadnej książki i skończyło się na marzeniach to moje serce już się do tego mocno rwało. Głowa zresztą też. Wiedziałam, że kiedyś napiszę książkę, ale jeszcze nie teraz. Że przyjdzie na to odpowiedni czas. W jakiejś niesprecyzowanej przyszłości. 

I tak właśnie się stało. Wiecie już na pewno, że pierwszą wersję "Nie zmienił się tylko blond" napisałam po przeżyciu swojego pierwszego dużego rozczarowania osobnikiem płci przeciwnej. Najpierw był wielki płacz, a potem któregoś dnia obudziłam się z taką myślą, że nie, to bez sensu. Są ludzie, którzy mają dużo gorzej w życiu niż ja i wypada coś ze sobą zrobić niż się użalać. A najlepiej zacząć od wyrzucenia z siebie nadmiaru emocji (skoro wodę już wypłakałam). Jedni biegają, drudzy malują, a jeszcze inni piszą. A że dla mnie rozliczanie się ze swoimi emocjami poprzez pisanie zawsze było czynnością niezwykle naturalną, to otworzyłam laptop i zaczęłam pisać. O dziwo, nie wyszło mi z tego kilkustronicowe opowiadanie ale ponad 80 stron A4 ciągłego (i to KOMEDIOWEGO, a gdzie ja i komedie?! W życiu bym się o to nie posądzała!) tekstu. I tak właśnie przeleżał sobie ten tekst kilka miesięcy. Potem wysłałam go do kilku wydawnictw, ale nic więcej z tego nie wyszło. Odpowiedzi przychodziły bardzo miłe, że tekst jest chwytliwy marketingowo, że na pewno dobrze się sprzeda, ale te wydawnictwo ma już plany wydawnicze na najbliższe lata i nie da się go nigdzie upchnąć, a wiele odpowiedzi po prostu nie przyszło. Wtedy własnie stwierdziłam, że okej. Jak nikt nie chce wydać mojej książki, to chociaż sama wydrukuję sobie kilka egzemplarzy dla rodziny i znajomych, żeby zobaczyć swoje nazwisko na okładce. Wydrukowałam, ucieszyłam się i przygoda się skończyła. Doszłam do wniosku, że widocznie nie wszyscy stworzeni są do pisania i ktoś musi też czytać to, co inni napiszą. W czytaniu też przecież byłam niezła. 20 ksiażek miesięcznie to dobry wynik. W ten sposób założyłam bloga z moimi subiektywnymi recenzjami książek, który piszę do dziś (informator-czytelniczy.blogspot.com)

I właśnie kiedy stwierdziłam, że będę czytać, a nie pisać (tak trochę pokornie, prawda?), stało się coś "dziwnego". Pomijając fakt, że analizowanie tekstów innych twórców dużo mi dało jeśli chodzi o warsztat i własny styl, to znałam już wydawnictwa od innej strony. Wiedziałam, co wydaja i jakie teksty. Przeprowadzałam wywiady z pisarkami, więc miałam też orientację jak dochodzi do wydania książki, jak to wygląda od strony autora i wydawcy. Przesiąknęłam rynkiem książki do cna i między innymi uświadomiłam sobie, że moja książka jest za krótka i "za słaba", więc co nieco do niej dopisałam i sporo poprawiłam. 

Zimą 2014 przeglądałam sobie zapowiedzi na stronach wydawnictw i znowu zaczęły mi się rzucać w oczy zakładki: wydaj z nami itp. Był to też czas, w którym środowisko literackie dobiegła wiadomość o tym, że powstaje nowy imprint, Czwarta Strona. Pamiętam dokładnie moment, w którym weszłam na ich stronę internetową i przeczytałam, że szukają nowych autorów. I wtedy własnie przez głowę przeszła mi myśl: A czemu nie? Co mi szkodzi spróbować? Bez zastanowienia i większej nadziei napisałam niezwykle krótkiego maila (bo wcześniej mocno się rozpisywałam jaka to moja książka nie jest), załączyłam tekst i streszczenie. A potem, za 3 tygodnie przyszedł mail z odpowiedzią. Że wszystko fajnie, że mój tekst jest interesujący (aha, na pewno odmowa!) i jeśli zdecyduję się to i to poprawić, to okej, Czwarta Strona jest zainteresowana. Poprawiłam "Nie zmienił się tylko blond" w 3 dni. Odesłałam po tygodniu. Takiego tempa pisania jak wtedy nie miałam nigdy wcześniej, bo dopisałam praktycznie drugie tyle książki. I za mniej niż dwa tygodnie, dokładnie 25 lutego 2015 dostałam informację, że moja książka została włączona do planu wydawniczego i zostanie wydana jeszcze w tym roku. Płakałam i skakałam z radości. Jednocześnie :D 

No i tak to się własnie zaczęło. Od tamtej pory dostałam porządnego kopa i energii, żeby całą sobą zaangażować się w to, co naprawdę chcę w życiu robić. Piszę teraz znacznie więcej, właściwie to ciągle, kiedy mam czas, (aktualnie zaczynam swoją siódmą książkę, z tym, że trzecia trafiła do kosza i ślad po niej nie pozostał), jedna książka jest wydana, umowy na dwie następne spoczywają w szczególnej teczce. Jestem szczęśliwa. Widzę w tym sens i daję z siebie wszystko. Ale gdyby ktokolwiek jeszcze rok temu powiedział mi, że tak właśnie będzie, to chyba parsknęłabym śmiechem i nie uwierzyła. Tylko kto powiedział, że marzenia się nie spełniają? Trzeba w to wierzyć i dążyć do ich realizacji z całych sił. Pracować nad sobą i przekuwać porażki w sukcesy. To lekcja płynąca dla mnie z ostatnich miesięcy. 

czwartek, 24 września 2015

SPOSÓB NA CHANDRĘ 
Chyba znalazłam nowy sposób na chandrę. A może to on znalazł mnie? Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem zwolenniczką twierdzenia, że wszystko w naszym życiu dzieje się w odpowiednim momencie. Zarówno te małe, jak i te duże sprawy. Na przykład to, że o wydaniu swojej pierwszej książki dowiedziałam się w dniu, który wcześniej widziałam naprawdę czarno (ze względów osobistych) i przygotowując się na jego nadejście spodziewałam się litrów łez a nie tysięcy uśmiechów. Miał być jednym z gorszych dni w roku, a okazał się być tym najlepszym.

Tak samo dzisiaj. Słaby dzień. W nawet najpiękniejszym życiu (a za takie własnie uważam swoje), zdarzają się spadki nastrojów. I właśnie w taki zasmucony dzień, chociaż mogły się przecież trafić w każdy inny, szczęśliwy, czytam takie słowa: 

"Przybyłek dzięki [Nie zmienił się tylko blond] weszła na rynek czytelniczy z przytupem i ma szansę stać się jedną z bardziej poczytnych autorek."

I znowu chce mi się płakać. Tym razem jednak nie ze smutku, ale ze wzruszenia. Autentycznego wzruszenia. Nie spodziewałam się. Uwielbiam moje Czytelniczki. Uwielbiam dla Was pisać i chciałabym oficjalnie podziękować każdej z Was za miłe słowa, które tak często do mnie kierujecie, czy to w recenzjach czy prywatnych wiadomościach. To znaczy dla mnie więcej, niż możecie sobie wyobrazić. Niesamowicie motywuje i nadaje więcej sensu temu, co robię. Chyba największą nagrodą za pracę autora są ciepłe słowa od Czytelników. :) 

poniedziałek, 21 września 2015

LITERATURA KOBIECA VS. MĘSKA
Trochę ironiczny i napisany z przesadną generalizacją post, w którym wygłaszam jakże pełną nienawiści międzypłciowej mowę o różnicach między kobietą a mężczyzną. Nie jako autorka, ale jako Czytelniczka. I poniekąd studentka psychologii też. 

Potrzeba napisania tego postu zrodziła się we mnie odkąd dwa dni temu, udzielając wywiadu dla internetowego magazynu puellanova.pl dostałam takie oto pytanie: 

Określa się Pani książkę jako „literaturę kobiecą”. Czym, według Pani, jest właśnie ta „kobieca literatura”? Czy to znaczy, że mężczyzna nie przeczyta Pani książki z przyjemnością?

Na które odpowiedziałam: Nie ulega niczyjej wątpliwości, że mężczyźni i kobiety się od siebie różnią i to właśnie z powodu tych różnic dzieli się świat na męski i kobiecy. Ten kobiecy jest bardziej emocjonalny, bardziej skoncentrowany na relacjach międzyludzkich, rodzinie, dążeniu do osiągania szczęścia i poczucia bezpieczeństwa u boku mężczyzny oraz marzeniach. I taka właśnie jest literatura kobieca. Bliższa kobietom ze względu na swoją problematykę i sposób postrzegania świata. Nie znaczy to, że „Nie zmienił się tylko blond” nie może spodobać się żadnemu mężczyźnie i żaden mężczyzna mojej książki nie przeczyta. Nie. To po prostu książka o postrzeganiu rzeczywistości przez kobietę, bo pisana z jej punktu widzenia. Jeśli jakiś pan jest ciekawy jak wygląda świat z punktu widzenia zwariowanej trzydziestosiedmiolatki, to zachęcam do lektury mojej powieści. 

Ale chciałabym tutaj, na moim blogu dodać do tej wypowiedzi, że ja uwielbiam literaturę kobiecą, chociaż przez wielkich krytyków literackich uważana jest ona za totalne, komercyjne dno spychane na margines. Literatura kobieca jest prosta, emocjonalna i dotyka współczesnych problemów z jakimi na co dzień się mierzymy. Tak, jak napisałam wyżej, ona nie jest gorsza, ale INNA od każdego innego gatunku, specyficzna. Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem dlaczego traktuje się książki skierowane do kobiet inaczej od "męskiej" (aczkolwiek takiego określenia przecież NIE MA) albo książek, z tak zwanej "wysokiej półki", których przeciętny czytelnik nie jest w stanie zrozumieć, bo nie zastanawia się nad zawartymi w treści nadsensami i nie zachwyca prozą poetycką. Czy autorki, które wkładają całe serce w jej pisanie i naprawdę robią to dobrze (żeby nie było, nie mówię o sobie, bo gdzie mi tam, ale o tych naprawdę świetnych, których mamy teraz w Polsce na pęczki), są w czymkolwiek gorsze od tych twórców, którzy zdobywają nagrody literackie, a ich sprzedaż jest wysoka tylko dlatego, że właśnie owe nagrody dostały i wszyscy zgodnie przytakują, jakie to one nie są wspaniałe, tak naprawdę ich nie rozumiejąc? Czy te autorki specjalizujące się w literaturze kobiecej poświęcają na pisanie swoich książek mniej czasu? Czy one są analfabetkami, które zdobywają rozgłos tylko dlatego, bo napisały kolejną "głupią i infantylną powiastkę dla kobiet"? NIE. Literatura kobieca jest ważna i potrzebna, tak samo jak kryminały czy thrillery, a może nawet i bardziej potrzebna, bo jest bliższa, bardziej osadzona na ziemi, a statystyki czytelnictwa w Polsce już od lat pokazują, że więcej czytają jednak KOBIETY i to właśnie takich książek. Czytają więcej całego tego "dna".Czytają o tym, co jest im bliskie i chcą o tym czytać. Dlaczego? Bo myślą i czują inaczej niż mężczyźni, czego najwidoczniej panowie  nie potrafią zrozumieć. 

I kiedy już sobie ponarzekałam, pokrzyczałam i podrwiłam, (a to wszystko z przesadną generalizacją, wiem) na zakończenie tego tekstu chciałabym napisać, że ja naprawdę nie mam problemu z szufladkowaniem powieść dla kobiet (w tym mojej) i nazywania ich literaturą kobiecą, bo rozumiem różnice międzypłciowe. Sama tak mówię o tym co piszę i nazwę tak swoje książki jeszcze milion razy. Tylko nie lubię tego, jak mężczyźni mówią o takich książkach z pogardą. Bo one nie są w niczym gorsze od innych, a problem polega jedynie w tym, że mężczyźni patrzą na świat zupełnie inaczej niż my i tego nie zrozumieją. Zadziwiająco łatwo przychodzi im natomiast ocenianie. I to pejoratywne. Bo ja jestem samcem. Jestem od ciebie większy i silniejszy i dlatego mam rację, a moje ma być na wierzchu. A to, co czytasz i piszesz to dno. Typowe, babskie harlequiny. Odłóż to i przeczytaj dobry, męski thriller.


Oczywiście, nie ma sprawy, bo sama "męskie" książki tez lubię. Tylko dlaczego ich tak się nie określa? Bo w dwudziestym pierwszym wieku babskie nadal równa się słabe? Naprawdę?  

środa, 16 września 2015

O TYM, ŻE PRZYŚNIŁ MI SIĘ DZIŚ POMYSŁ
na... książkę. 
Chociaż to właściwie nie do końca tak... 

Nie wiem czy jest takie powiedzenie, że im więcej się pisze, tym więcej przychodzi do głowy pomysłów, ale na tym etapie mojego pisania właśnie tak to u mnie działa. Niektóre z nich przychodzą nagle i tak samo szybko znikają, inne trafiają do mojego notatnika z różową kokardką, jeszcze inne do folderu: pozaczynane w postaci pierwszego rozdziału. Ale są też takie pomysły, które od lat siedzą gdzieś głęboko we mnie i aż krzyczą, żeby o nich napisać. To historie i bohaterowie, z którymi jestem w jakiś sposób bardzo związana, którzy noszą w sobie cząstki mnie i moich emocji. To historie, które po prostu trzeba kiedyś opowiedzieć, chociaż jeszcze czekają na swoją wielką chwilę. Które przypominają o sobie dyskretnie kiedy siedzę w autobusie albo patrzę przez okno. Wracają do mnie bardzo często. Co jakiś czas zaświeca mi się w głowie jakaś magiczna lampka, która oznacza, że dorzucam do ich życia coś nowego, jakąś kolejną historię, epizod, cechę. Jakąś drobną komplikację, nową postać, albo trochę zmieniam ich zawód, żeby były jeszcze bardziej ciekawe, wzruszające. 

I chociaż może zabrzmi to trochę śmiesznie, właśnie do jednej z głęboko tkwiących we mnie historii, którą noszę w sobie od lat, wróciłam dzisiaj nad ranem gdzieś między jawą i snem. Uprzedzę was w tym momencie, że nie, nie jestem wariatką i takie rzeczy nie zdarzają mi się często, ale było to bardzo ciekawe doświadczenie i dzięki Bogu, gdy już się w końcu obudziłam, wszystko to nie wyparowało z mojej pamięci, ale dało się oswoić, a nawet zapisać. I pomimo tego, że historia Toma pływającego na towarowych statkach musi jeszcze trochę poczekać, bo tkwię teraz po uszy w komediowym świecie Zuzanny, to odkąd wstałam myślę dziś o niej intensywnie i nie mogę się od niej oderwać. Widzę okno w starej kamienicy, przez które wygląda zza firanki mała dziewczynka, rzucony do śmietnika wypalony papieros, który upadł obok i kobietę z wielkim dzbanem na głowie... 

Tylko trochę smutno, że czasu nie da się jakoś nagiąć albo chociaż rozciągnąć, żeby móc zaszyć się z laptopem w jakimś pustym pokoju i napisać historię Toma już teraz, zaraz, na raz. 

środa, 2 września 2015

O KOMEDIACH, DRAMATACH I WRZEŚNIU 
Tak... Muszę Wam powiedzieć, że ostatnio trochę kombinuję z gatunkami. Chociaż debiutowałam komedią (i mam wrażenie, że to wszystko działo się nie dawniej niż wczoraj, a to już DWA miesiące temu!; jak ten czas szybko leci), to jak wiadomo, kobieta zmienną jest i napisałam też dramat, następną komedię i melodramat, w takiej właśnie kolejności. No dobrze, właściwie to chyba wcale nie zrobiłam tego dlatego, że "kobieta jest zmienna", ale bo czułam potrzebę wyrzucenia z siebie też innych emocji poza komediową radością. Bo jak to w życiu bywa: raz na górce, a raz pod górką :P

No i tym właśnie sposobem wyszedł mi prawdziwy misz masz, a może nawet gatunkowy bałagan, z czym nie jest mi wcale przyjemnie, bo ja lubię mieć wszystko poukładane, tym bardziej, że ostatnio dostaję od Was, czyli moich wspaniałych Czytelniczek, sporo wiadomości w stylu (cytuję): "Nie zmienił się tylko blond" to świetna komedia oby takich więcej, czy: Agato pisz takich więcej, bo jesteś w tym naprawdę dobra. (Miód na moje serce, dziękuję <3) Więc żeby Wam dogodzić i spełnić Wasze oczekiwania, a czasem także i prośby, po konsultacjach z wydawcą postanowiłam: będę pisać głównie komedie. Podejrzewam, że ze względu na moją labilność emocjonalną sporadycznie pojawiać się będą też obyczajówki/dramaty/melodramaty, ale  będzie to mniejszość. Zamierzam skoncentrować się na dostarczaniu i Wam, i sobie porządnych dawek uśmiechu. Mam jednak nadzieję, że pomimo swojej problematyki, którą i tak przesycona jest nasza codzienność, moje nieco cięższe książki także Wam się spodobają i ciepło je przyjmiecie. A na pocieszenie, co by tej jesieni nie było za smutno, pragnę poinformować, że następna moja powieść, która powędruje w Wasze ręce będzie... właśnie komedią! 

Jeśli natomiast chodzi o zawarty w nagłówku wrzesień, to rozpoczął się jak co roku w rodzinie nauczycielskiej, prawdziwym zawrotem głowy. Chociaż nie powiem, fakt, że ja, jeszcze przez kilkanaście dni, mogę spać do dziesiątej kiedy moja rodzinka wychodzi do szkoły jest... całkiem zadowalający :D