Marek Hłasko napisał w "Pięknych dwudziestoletnich", że
"Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę
wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla
mnie." I wiecie co? Kończąc moją najnowszą powieść kolejny już raz
przekonuję się o tym, że to święta prawda. Zwłaszcza, jeśli chodzi o smutne
momenty. Za każdym razem, kiedy moim bohaterom przychodzi się rozstać, to ja przeżywam wewnętrzną katastrofę.
Podejrzewam, że bardzo wielu ludzi myśli sobie, że pisanie
książek jest łatwe. W końcu co to za sztuka wymyślić sobie jakąś
nieskomplikowaną historię, a potem usiąść i po prostu ją spisać. Pomijając
wszystkie oczywiste oczywistości, takie jak dziesiątki, a może nawet setki
spędzonych przy komputerze godzin, poprawki i redakcje, chwilowe braki
motywacji i zadowolenia, kubły krytyki i wszystkie inne dramaty, z którymi
trzeba się mierzyć, pisanie to często zajęcie bardzo "rozwalające"
emocjonalnie. Zwłaszcza, jeśli pisze się właśnie melodramat, a nie komedię
romantyczną.
Po raz kolejny dotarłam do końca. Jest mi smutno, że powoli
muszę się żegnać z tamtym, może nawet piękniejszym od rzeczywistego, światem.
Żegnać wymyślone przez siebie miejsca, po których sama z chęcią bym
pospacerowała i bohaterów, których po tylu tygodniach dzielenia ze sobą świata,
mogę śmiało zaliczyć do swoich przyjaciół. Ale przede wszystkim pisać w końcu
te smutne momenty, z którymi przez trzysta stron skutecznie zwlekałam. Znowu
płaczę razem z moimi bohaterami. Znowu przeżywam jakiś wewnętrzny dramat, który
jest niezbędny do tego, żeby wiarygodnie oddać nastrój sytuacji i drzemiące w
niej bez reszty emocje. I w końcu znowu mam wrażenie, że piszę o sobie. Że się uzewnętrzniam bez reszty i jestem tam razem z nimi. A może nawet jestem jedną z nich?
Nie cierpię pożegnań!!!
"- A więc to pożegnanie… - raczej stwierdził, niż zapytał, kiedy włożyli już do taksówki jej wszystkie bagaże.
Stali teraz naprzeciw siebie na żwirowym podjeździe. Jego dłonie przesuwały się po jej gładkich przedramionach, a pod jej powiekami zbierały się łzy.
- Mówiłam ci, żebyś tak o tym nie mówił. To nie jest na zawsze. – wyszeptała drżącym głosem.
Przysunął się wolno w jej stronę. Złapała go za przedramiona i spojrzała mu prosto w oczy.
- Będziesz tu na mnie czekał, prawda?"
Stali teraz naprzeciw siebie na żwirowym podjeździe. Jego dłonie przesuwały się po jej gładkich przedramionach, a pod jej powiekami zbierały się łzy.
- Mówiłam ci, żebyś tak o tym nie mówił. To nie jest na zawsze. – wyszeptała drżącym głosem.
Przysunął się wolno w jej stronę. Złapała go za przedramiona i spojrzała mu prosto w oczy.
- Będziesz tu na mnie czekał, prawda?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz