Od razu wyjaśniam: Nie tylko komedie, bo bardziej problematyczne książki też. Ale głównie one. No bo dlaczego nie? :)
Podczas gdy dzieci śmieją się około 400 razy dziennie, to dorośli zaledwie 15 razy w ciągu dnia. Kiedy się śmiejemy, wzrasta poziom endorfin w naszym organizmie i jesteśmy szczęśliwsi. Śmiejąc się dotleniamy nasz organizm, co jest dobre nie tylko dla mózgu i wysokiej poziomu naszej koncentracji ale dla całego ciała. Poczucie humoru świadczy o wysokim poziomie inteligencji, umiejętność śmiania się z siebie jest oznaką wysokiego poziomu własnej wartości, a śmianie się generalnie ma wpływa nawet na naszą wyższą odporność na patogeny. Śmiech to zdrowie! Po prostu trzeba się śmiać! (To są wiarygodne wyniki badań, wierzcie mi, ale nie chce mi się robić bibliografii i wyszukiwać skąd to wszystko wiem. Uczą mnie jednak o tym na studiach, wiec wierzę głęboko, że te informacje są rzetelne i potwierdzone naukowo :P)
Czy pisząc komedię przyczyniam się do niższej zachorowalności moich Czytelniczek? Czy wtedy o nie dbam? Czy jestem kimś w stylu dobrej samarytanki? A może chcę leczyć uśmiechem?!
Garść statystyk i humoru na dobry początek. A tak na poważnie... Lubię komedie, chociaż dopóki nie napisałam pierwszej nigdy nie przypuszczałam, że odnajdę się w ich pisaniu i zadebiutuję własnie komedią. Wolałam zawsze pisać teksty bardziej problematyczne. Dramaty, melodramaty, wielkie historie miłosne. Aż tu nagle coś się zmieniło. Nie wiem co. Nie analizowałam rynku książki i nie doszłam do wyboru tego gatunku ze względu na to, że widzę w świecie książki "komediową" lukę. Sama jestem trochę zdziwiona, że zaskakująco łatwo przychodzi mi też wyłapywanie zabawnych historyjek i tekstów z otaczającej mnie rzeczywistości (chociaż pokusiłabym się o stwierdzenie, że sama więcej płaczę niż się śmieję). Dobrze się w tym czuję. Tworzenie zabawnych scen czy dialogów na swój sposób mnie relaksuje. Jest przyjemne i łatwe. W większości. Bo nie zawsze. Ale nie obciąża mnie to. Nie płaczę pisząc o swoich bohaterach, nie jestem do głębi przesiąknięta "ciężkimi emocjami" i bólem, potrafię koncentrować się też na innych rzeczach a nie tylko ich życiu. Śpię nocami, a nie kręcę się do rana tak, jak podczas pisania dramatów, kiedy szaleje we mnie jakiś wulkan i obsesyjnie myślę o tekście.
Komediowo - tak właśnie widzę świat. Przez różowe okulary. A może tak własnie chcę go widzieć i właśnie dlatego moje teksty są zabawne i lekkie?
Hmy... A może piszę komedie bo za dużo jest dookoła problemów? Ile można słuchać o tym, że świat jest zły, co chwilę ktoś umiera, kogoś mordują, gdzieś trwa wojna, podwyżki nie będzie i tak dalej, i tak w kółko. Nie tylko Macieju. Pisząc komedie dobrze się bawię i odrywam od tego wszystkiego. Mam nadzieję, że kiedy Czytelniczki czytały "Nie zmienił się tylko blond" też tego doświadczyły. Na chwilę przeniosły w inny, lepszy świat, w którym problemy, owszem, są, ale wszystko kończy się dobrze, a życie przedstawione jest trochę z przymrużeniem oka. Komedie są też taką moją swoistą nadzieją. Na to, że może być lepiej.
Lubię to. Lubię czytać takie książki i odnajduję się w ich tworzeniu. A skoro to lubię, no to czemu nie? Czemu ich nie pisać, skoro sprawia mi to przyjemność?
Lubię to. Lubię czytać takie książki i odnajduję się w ich tworzeniu. A skoro to lubię, no to czemu nie? Czemu ich nie pisać, skoro sprawia mi to przyjemność?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz