piątek, 21 sierpnia 2015

O KSIĄŻKACH, MIŁOŚCI I WEWNĘTRZNYCH DRAMATACH
Marek Hłasko napisał w "Pięknych dwudziestoletnich", że "Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie." I wiecie co? Kończąc moją najnowszą powieść kolejny już raz przekonuję się o tym, że to święta prawda. Zwłaszcza, jeśli chodzi o smutne momenty. Za każdym razem, kiedy moim bohaterom przychodzi się rozstać, to ja przeżywam wewnętrzną katastrofę. 

Podejrzewam, że bardzo wielu ludzi myśli sobie, że pisanie książek jest łatwe. W końcu co to za sztuka wymyślić sobie jakąś nieskomplikowaną historię, a potem usiąść i po prostu ją spisać. Pomijając wszystkie oczywiste oczywistości, takie jak dziesiątki, a może nawet setki spędzonych przy komputerze godzin, poprawki i redakcje, chwilowe braki motywacji i zadowolenia, kubły krytyki i wszystkie inne dramaty, z którymi trzeba się mierzyć, pisanie to często zajęcie bardzo "rozwalające" emocjonalnie. Zwłaszcza, jeśli pisze się właśnie melodramat, a nie komedię romantyczną.


Po raz kolejny dotarłam do końca. Jest mi smutno, że powoli muszę się żegnać z tamtym, może nawet piękniejszym od rzeczywistego, światem. Żegnać wymyślone przez siebie miejsca, po których sama z chęcią bym pospacerowała i bohaterów, których po tylu tygodniach dzielenia ze sobą świata, mogę śmiało zaliczyć do swoich przyjaciół. Ale przede wszystkim pisać w końcu te smutne momenty, z którymi przez trzysta stron skutecznie zwlekałam. Znowu płaczę razem z moimi bohaterami. Znowu przeżywam jakiś wewnętrzny dramat, który jest niezbędny do tego, żeby wiarygodnie oddać nastrój sytuacji i drzemiące w niej bez reszty emocje. I w końcu znowu mam wrażenie, że piszę o sobie. Że się uzewnętrzniam bez reszty i jestem tam razem z nimi. A może nawet jestem jedną z nich?

Nie cierpię pożegnań!!! 

"- A więc to pożegnanie… - raczej stwierdził, niż zapytał, kiedy włożyli już do taksówki jej wszystkie bagaże. 
Stali teraz naprzeciw siebie na żwirowym podjeździe. Jego dłonie przesuwały się po jej gładkich przedramionach, a pod jej powiekami zbierały się łzy.
- Mówiłam ci, żebyś tak o tym nie mówił. To nie jest na zawsze. – wyszeptała drżącym głosem. 
Przysunął się wolno w jej stronę. Złapała go za przedramiona i spojrzała mu prosto w oczy. 
- Będziesz tu na mnie czekał, prawda?"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz