środa, 23 grudnia 2015

ŻYCZENIA
Moi Drodzy, wigilijny wieczór coraz bliżej, więc chciałabym złożyć Wam świąteczne życzenia. Przede wszystkim życzę Wam miłości i pokoju. Ktoś powiedział kiedyś, że najpiękniejsze cuda dzieją się w ciszy, a większego cudu od Bożego Narodzenia nie można sobie przecież wyobrazić. Życzę Wam też, żebyście nie spędzali tych wyjątkowych dni w samotności, bo nie ma nic piękniejszego od pełnych radości świąt spędzanych w gronie najbliższych. Oby ten wyjątkowy czas był dla Was momentem do zacieśniania rodzinnych więzi, ale też chwilą zadumy, podczas której będziecie mogli spojrzeć w głąb siebie. Właśnie tam, gdzie rodzi się maleńki Jezus. 

Ja (po prawej) oraz tata z moją siostrą,
jedne z pierwszych świąt spędzanych w naszym nowym domu  :)


PS. Jako, że większość z Czytelników mojego bloga, to mole książkowe, to życzę Wam też choć jednej wieczornej chwili spędzonej z dobrą książką. Pamiętajcie, że podczas czytania też spalamy kalorie! (co prawda niezbyt wiele, ale kto by tam je liczył) :)


Wesołych Świąt Kochani! 

poniedziałek, 30 listopada 2015

NOWA KSIĄŻKA, NOWE EMOCJE
Ja wiem, że wciąż zasypuję Was tekstami, do których publikacji będziecie jeszcze musieli trochę poczekać i piszę o książkach, które planuję wydać "kiedyś tam", ale po prostu ciągle mam głód słów, emocji i mocno mnie do tego mojego pisania ciągnie, to stąd. Więc nawet, jeśli już straciliście rachubę, co aktualnie piszę, dlaczego i o czym, i trwacie w pełnym napięcia oczekiwaniu (mam nadzieję) na "Nieszczęście chodzą stadami", które już wiosną, to mam potrzebę podzielić się z Wami dzisiaj bardzo ważną dla mnie piosenką. Zaczęłam ostatnio pisać książkę, do której, pierwszy raz w życiu, zainspirowała mnie muzyka. (No dobrze, było też zdjęcie, a właściwie widok, który uwieczniłam sobie kiedyś na zdjęciu, ale o tym kiedyś, później, jak skończę.) No i tak, żeby nie rozpisywać się tutaj za bardzo, zostawiam Was dziś z nią, inspirującą piosenką. Takie chciałabym w najnowszej książce opisać emocje, mam nadzieję, że coś z tego będzie:


niedziela, 15 listopada 2015

POWOLI KU ZAKOŃCZENIU... 
A czego? I najnowszej książki i redakcji "Nieszczęść". Więc dzieje się, oj dzieje. I to nie tylko literacko. Ale może od początku, prawda? 

Jeśli chodzi o moją drugą książkę, która trafi w Wasze ręce, czyli "Nieszczęścia chodzą stadami", to mam nadzieję, że już niedługo będziemy mieli dla Was z Czwartą Stroną garść konkretnych informacji, a teraz (wybaczcie) jeszcze raz poopowiadam Wam trochę na tzw. okrętkę. Jesteśmy już z panią Kingą po redakcji i zostało mi tylko poświęcić dzisiejszą noc na ostatnie przeczytanie tekstu oraz "zaakceptowanie". Oczywiście nie zaakceptować nie mogę, tym bardziej, że ta redakcja kosztowała mnie sporo pracy, więc to tylko formalność, ale trzeba się wczytać. Piąty już raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Ale spokojnie, jeszcze mi ta historia nie zbrzydła, wiec nie jest tak źle. Zresztą czytam ją w kółko własnie dla Was. Żeby była jak najlepsza :)

Ach! Dostaję od Was dużo wiadomości na Facebooku, że czekacie na "Nieszczęścia" z niecierpliwością! Jesteście dodatkową motywacją, żeby wysilać swoje szare komórki i ulepszać tę historię na maksa. Dziękuję <3 

Co do książki, którą właśnie piszę, to gdyby nie fakt, że mam w piątek kolokwium z dość "ciężkiego" przedmiotu, już bym ją pewnie skończyła. Niestety, piszę tylko wieczorami i to z tak zwanego doskoku, więc czasowo się to trochę rozciąga. Ale za to przyjemność jeszcze większa. No i to komedia, czyli w ramach relaksu po nauce można się pośmiać. (Bo pisząc czasem sama się śmieję, ten typ tak ma :P). Tylko smutno, że znowu trzeba się będzie rozstać z bohaterami. I to takimi naprawdę... no fajnymi, co ja będę owijać w bawełnę. W moich oczach są fajni, polubiłam ich, a tu koniec :(  Mam ostatnio taką refleksję, że życie kogoś, kto pisze książki pełne jest strat... Nie wiem, na ile to prawda, ale ja czuję smutek przy kończeniu każdej książki. Trochę to przewrotne, prawda? Bo powinnam się cieszyć... 

Pozdrowienia! :) 

wtorek, 10 listopada 2015

LINK DO WYWIADU 
Miał być link do wywiadu, więc jest. Trochę się nagadałam, więc zachęcam do lektury. A mówię o... Chciałam napisać wszystkim, ale o wszystkim to chyba jednak nie. Na pewno opowiadam o książkach. Zarówno debiucie jak i "tej drugiej". Jest też trochę o mnie, o komediach, o psychologii... No generalnie jest jakoś tak wielotematycznie po prostu :D 

czwartek, 5 listopada 2015

ZA CO UWIELBIAM MOJĄ PANIĄ REDAKTOR?
Oczywiście za jej wnikliwość, sumienność, rzetelność, szczegółowość i trafne wnioski, rady, podpowiedzi (i wszystkie inne cechy, których teraz nie wymienię też, nie chcę pracować nad komediami z nikim innym!), ale przede wszystkim bardzo lubię jej cudowne, najcudowniejsze komentarze przy zabawnych fragmentach... Chociaż pewnie czytając ten wpis napisałaby mi, że powinnam to długie zdanie rozbić co najmniej na dwa :P 



Ps. Jak myślicie, kto mógł wypowiedzieć zaznaczone zdanie
 i kogo może ono dotyczyć? :D

poniedziałek, 2 listopada 2015

ZACZYNA SIĘ! 
No i jest! Moja upragniona, wyczekana... Redakcja drugiej książki! Ależ jestem tym podekscytowana! Chociaż redakcja, a zwłaszcza pierwsza, sama w sobie nie jest moim ulubionym etapem procesu wydawniczego (chociaż te wszystkie poprawki wprowadzane dzięki sugestiom przewspaniałej pani Redaktor są ekstra!), to jest to moment, w którym, gdzieś z tyłu głowy, zaczynają pojawiać się myśli, że książka z chwili na chwilę staje się tworem coraz bardziej realnym, rzeczywistym. Skończyło się bezkarne uleganie wyobraźni, a zaczyna ujarzmianie tekstu i ulepszanie go z myślą o Czytelnikach. Poprawianie i korygowanie. Czytanie po kilka razy, żeby wszystko wyłapać. Książka powolutku, bo powolutku, ale nabiera pożądanego kształtu. Jak tego nie lubić? Z tekstowego pliku do papierowej książki. Proces rozpoczęty! 

czwartek, 29 października 2015

CZY TO JUŻ ZANIEDBANIE?
Chciałabym Wam  dzisiaj coś tutaj napisać, ale jakoś mi nie wychodzi. Tworzę jakieś piękne i poetyckie tytuły postów tylko po to, żeby zaraz je usunąć. Żadna refleksja nie może finalnie dojść do głosu i szybko traci polot, co właściwie trwa zawzięcie już nie od dziś, przez co zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że tak rzadko tutaj zaglądam. 

Napiszę więc tylko na rozgrzewkę, że jestem, że żyję i piszę. Fakt faktem w ubiegłym tygodniu z powodu czasochłonnych spraw związanych ze studiami nieco mniej, ale konsekwentnie i ciągle. Staram się nie odpuszczać, a kilkudniowa przerwa właściwie chyba dobrze"zrobiła mi  na mózg". Weekendowy pobyt w domu był trochę jak świeży oddech i przysporzył mi nowych pomysłów, a długie godziny spędzone w mozolnie wlokących się do celu środkach lokomocji sprzyjają refleksjom. Tylko żeby jeszcze tak szybko nie robiło się ciemno, bo ostatnio nie wychodzi mi pisanie po nocach. Chociaż to właściwie jest dosyć zabawne, bo jeszcze rok temu pisałam "hobbystycznie" i właśnie wieczorami. Przez te książki sporo  wywróciło się do góry nogami. To moja pierwsza tak prawdziwie zapisana jesień spędzona między domem a Gdańskiem. Te wszystkie żółcie i czerwienie, którymi skrzą się krajobrazy są mocno inspirujące. I ten zbliżający do siebie ludzi chłód... Gotowy materiał na romantyczny melodramat, właśnie wtedy kiedy ja uparcie tkwię w komedii!  Ale wiecie co? Podoba mi się taka literacka jesień, naprawdę. I skończę tę komedię, a potem będzie romans. Jesienno-zimowy, a co! Z nutką dramatu w tle, żeby nie było za słodko.  :) 

A teraz idę zaparzyć gorącą herbatkę, opatulam się ciepłym kocykiem i zasiadam do udzielania wywiadu. Podeślę Wam niedługo link!

niedziela, 11 października 2015

TRUDNA OPOWIEŚĆ
Napisałam Wam wczoraj, że chociaż piszę teraz drugi tom mojej komediowej trylogii, to dzieje się też coś dziwnego, co zakłóca mi moje normalne funkcjonowanie. Mianowicie , bardzo niedawno, zrodziła się w mojej głowie historia, która po prostu do mnie krzyczy. Nie mam tak zawsze. Nie. Pomimo tego, że napisałam już całe 6 książek, zdarzyło mi się tak do tej pory tylko raz. A teraz drugi. Nie wiem, jak mam poprawnie funkcjonować, skoro siedzi mi ona w głowie i nie odpuszcza nawet na moment, więc pomyślałam, że może zrobi mi się jakoś tak lepiej, kiedy podzielę się z wami fragmentem. Na pewno wyjdzie z tego jakiś większy projekt, ale na tę chwilę jest to zbiór pojedynczych, kilkustronicowych scen. Mam dla Was dziś jedną z nich: 

W samotnej popielniczce stojącej na stole dogorywał ostatni niedopałek, a oni nawet nie zauważyli, kiedy zostali w mieszkaniu sami. Przez uchylone okno wpadało do środka owiewające ich, mroźne, zimowe powietrze, a z nie wyłączonych przez nikogo głośników nadal wydobywała się cicha, senna melodia. Kolejna piosenka z jakiejś przypadkowej playlisty.
- Lubię twoje obojczyki, wiesz? – powiedział rozmarzonym głosem opierając głowę o wyciągniętą na oparciu kanapy rękę.
 Zerknęła na niego z delikatnym uśmiechem, wcale się temu wyznaniu nie dziwiąc, i krzyżując w kostkach wyciągnięte przed siebie nogi wtuliła się w tę jego leżącą za jej plecami rękę jeszcze bardziej.
- Wiem. Mówiłeś to już setki razy. Lubisz moje obojczyki. Wiem o tym.  
Niepewnie powiódł po jednym z nich palcem. 
- Ale chyba jeszcze nigdy nie podobały mi się aż tak. 
Nie odsunęła się, chociaż tego wieczoru ponad milion razy strzepnęła z siebie jego dłonie, więc na jego usta wypłynęło dyskretne zadowolenie. Zamknął oczy rozkoszując się dotykiem jej skóry. Poza obojczykami i olśniewającym uśmiechem lubił też ciepło jej ciała. Chociaż nie… Uwielbiał je. Uwielbiał bez granic. 
- O czym teraz myślisz? – zapytała, tym razem patrząc przed siebie i leniwie uniosła rękę, żeby dotknąć jego wiszącej obok jej głowy dłoni.
- O tobie. I o mnie. 
Przymknęła oczy urzeczona tonem jego głosu. Ona dla odmiany chyba najbardziej lubiła właśnie go słuchać.
- A ty? O czym myślisz? – zapytał, zaplatając palce z jej palcami.
- Nie wiem. Chyba o niczym. Chyba odpływam - wyznała, pomimo tego, że wcale nie była pijana. Chociaż alkohol, który wypiła, sprawiał, że czuła się teraz naprawdę przyjemnie, nadal miała kontakt z rzeczywistością. 
- Aha – mruknął i potarł kciukiem skórę na wierzchu jej dłoni. 
Z zamkniętymi oczami i sielskim uśmiechem zdawała mu się wyglądać teraz trochę jak mała dziewczynka.
- I co jeszcze myślisz? – zapytała. Nie otwierając oczu ani na moment wsłuchała się jeszcze bardziej w dopływającą do jej uszu, cichą muzykę. Podobała jej się. Była przenikająca i smutna. W pewien trudny do opisania sposób wspaniała. 
Znowu potarł kciukiem jej skórę.
- Że chciałbym całować teraz twoje obojczyki - powiedział. 
Powoli otworzyła oczy i przekręciła głowę w jego kierunku. Nadal trzymała go jednak za rękę.
- Co?  Co powiedziałeś?
- Chciałbym cię teraz całować Ada.

sobota, 10 października 2015

O HISTORIACH WIECZOROWĄ PORĄ. I O SMUTKU.

Są takie historie, które dobijają się i proszą o chwilę uwagi tak rozpaczliwie, że nijak nie da im się odmówić.Kiedyś powiedziałabym, że są jak koty. Wpychają się na kolana łasząc jak szalone i błagalnym wzrokiem żebrzą o odrobinę czułości. Chcą, żeby je pogłaskać, a jak nie, to gotowe są wejść ci nawet na głowę, żeby spełnić swój cel. I nie ważne, która jest godzina, jak bardzo jesteś zmęczony, jak bardzo chcę ci się spać. Jeśli chociaż w ułamku, chociaż odrobinę nie dasz im upustu, nie będziesz w stanie nic więcej zrobić. Zasnąć. Poczytać. Cokolwiek. U mnie dziś właśnie ten stan. 

Zauważyłam, że ostatnio strasznie dużo wokół mnie smutku. Łez, cierpienia, niedomówień, niełatwych miłości. Boli mnie to wszystko, autentycznie. I przenika do głębi. Męczy i prowokuje do przemyśleń. Jesień nie jest dobra porą roku dla komedii, ale się nie dam . Przez chwilę będę skakać między dwoma historiami jak z kwiatka na kwiatek dla swojej równowagi emocjonalnej, ale będę twarda. Nie dam się wyrwać ze świata Zuzanny nawet przez to, że wzywa mnie zupełnie inny, drugi świat. Jakoś to połączę, bez obaw.
Tylko pytanie, który z nich weźmie górę jako pierwszy, a który odpuści. 

sobota, 3 października 2015

DLACZEGO WŁAŚNIE KOMEDIE?! 
Od razu wyjaśniam: Nie tylko komedie, bo bardziej problematyczne książki też. Ale głównie one. No bo dlaczego nie? :) 

Podczas gdy dzieci śmieją się około 400 razy dziennie, to dorośli zaledwie 15 razy w ciągu dnia. Kiedy się śmiejemy, wzrasta poziom endorfin w naszym organizmie i jesteśmy szczęśliwsi. Śmiejąc się dotleniamy nasz organizm, co jest dobre nie tylko dla mózgu i wysokiej poziomu naszej koncentracji ale dla całego ciała. Poczucie humoru świadczy o wysokim poziomie inteligencji, umiejętność śmiania się z siebie jest oznaką wysokiego poziomu własnej wartości, a śmianie się generalnie ma wpływa nawet na naszą wyższą odporność na patogeny. Śmiech to zdrowie! Po prostu trzeba się śmiać! (To są wiarygodne wyniki badań, wierzcie mi, ale nie chce mi się robić bibliografii i wyszukiwać skąd to wszystko wiem. Uczą mnie jednak o tym na studiach, wiec wierzę głęboko, że te informacje są rzetelne i potwierdzone naukowo :P)

Czy pisząc komedię przyczyniam się do niższej zachorowalności moich Czytelniczek? Czy wtedy o nie dbam? Czy jestem kimś w stylu dobrej samarytanki? A może chcę leczyć uśmiechem?! 

Garść statystyk i humoru na dobry początek. A tak na poważnie... Lubię komedie, chociaż dopóki nie napisałam pierwszej nigdy nie przypuszczałam, że odnajdę się w ich pisaniu i zadebiutuję własnie komedią. Wolałam zawsze pisać teksty bardziej problematyczne. Dramaty, melodramaty, wielkie historie miłosne. Aż tu nagle coś się zmieniło. Nie wiem co. Nie analizowałam rynku książki i nie doszłam do wyboru tego gatunku ze względu na to, że widzę w świecie książki "komediową" lukę. Sama jestem trochę zdziwiona, że zaskakująco łatwo przychodzi mi też wyłapywanie zabawnych historyjek i tekstów z otaczającej mnie rzeczywistości (chociaż pokusiłabym się o stwierdzenie, że sama więcej płaczę niż się śmieję). Dobrze się w tym czuję. Tworzenie zabawnych scen czy dialogów na swój sposób mnie relaksuje. Jest przyjemne i łatwe. W większości. Bo nie zawsze. Ale nie obciąża mnie to. Nie płaczę pisząc o swoich bohaterach, nie jestem do głębi przesiąknięta "ciężkimi emocjami" i bólem, potrafię koncentrować się też na innych rzeczach a nie tylko ich życiu. Śpię nocami, a nie kręcę się do rana tak, jak podczas pisania dramatów, kiedy szaleje we mnie jakiś wulkan i obsesyjnie myślę o tekście. 

Komediowo - tak właśnie widzę świat. Przez różowe okulary. A może tak własnie chcę go widzieć i właśnie dlatego moje teksty  są zabawne i lekkie?

Hmy... A może piszę komedie bo za dużo jest dookoła problemów? Ile można słuchać o tym, że świat jest zły, co chwilę ktoś umiera, kogoś mordują, gdzieś trwa wojna, podwyżki nie będzie i tak dalej, i tak w kółko. Nie tylko Macieju. Pisząc komedie dobrze się bawię i odrywam od tego wszystkiego. Mam nadzieję, że kiedy Czytelniczki czytały "Nie zmienił się tylko blond" też tego doświadczyły. Na chwilę przeniosły w inny, lepszy świat, w którym problemy, owszem, są, ale wszystko kończy się dobrze, a życie przedstawione jest trochę z przymrużeniem oka. Komedie są też taką moją swoistą nadzieją. Na to, że może być lepiej.  

Lubię to. Lubię czytać takie książki i odnajduję się w ich tworzeniu. A skoro to lubię, no to czemu nie? Czemu ich nie pisać, skoro sprawia mi to przyjemność? 


poniedziałek, 28 września 2015

JAK WŁAŚCIWIE ZACZĘŁO SIĘ TO MOJE PISANIE
W sobotę napisałam na Facebooku, że nie mam pomysłu na nowy post i proszę Was, czyli moje Czytelniczki o podpowiedzi  czego chciałybyście się o mnie albo o moim pisaniu dowiedzieć albo na jaki temat poznać moje zdanie. Odzew w prywatnych wiadomościach przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i teraz pomysłów na posty mam całe mnóstwo (dziękuję :*). Właściwie nie wiem, czy ku mojemu zdziwieniu, bo trochę się tego spodziewałam, większość z propozycji dotyczy moich początków z pisaniem. Piszę, że się nie dziwię, bo swojego czasu (a właściwie nadal, bo chyba weszło mi to w krew) przeglądałam mnóstwo blogów i stron autorek, żeby się tego dowiedzieć. To po prostu ciekawe dla tych, którzy czytają i piszą do szuflady. Rozumiem doskonale.I skoro chcecie, to dobrze. Opowiem Wam jak właściwie zaczęło się to moje pisanie... Tylko uprzedzam, że jestem gadułą :P 

Zacznę trochę trywialnie i pewnie nikogo nie zaskoczy, że pisałam od zawsze. W dzieciństwie zszywane nitką, bogato ilustrowane książeczki, potem w gimnazjum dużo opowiadań. Miałam do tego specjalne zeszyty i zdarzało mi się pisać krótkie teksty nawet na lekcjach (przyznaję bez bicia). W liceum zafascynowała mnie proza poetycka, trochę dłuższe opowiadania  (te w gimnazjum miały zwykle ok 1,5 strony, a te w liceum już 6-8) i wiersze. Tę miłość do poezji rozbudziła we mnie moja przewspaniała polonistka i do tej pory mam dni, kiedy "staroświecko" podczytuję sobie poezję. W liceum uświadomiłam sobie też, że chciałabym kiedyś pisać na poważnie. Jeszcze zbyt wiele w tym kierunku nie robiłam (poza jakimiś konkursami na opowiadania), ale jadąc do szkoły (a trwało to ponad godzinę!) snułam sobie takie oderwane od rzeczywistości wizje jak by to było być pisarką i rozdawać autografy. I chociaż nie napisałam wtedy żadnej książki i skończyło się na marzeniach to moje serce już się do tego mocno rwało. Głowa zresztą też. Wiedziałam, że kiedyś napiszę książkę, ale jeszcze nie teraz. Że przyjdzie na to odpowiedni czas. W jakiejś niesprecyzowanej przyszłości. 

I tak właśnie się stało. Wiecie już na pewno, że pierwszą wersję "Nie zmienił się tylko blond" napisałam po przeżyciu swojego pierwszego dużego rozczarowania osobnikiem płci przeciwnej. Najpierw był wielki płacz, a potem któregoś dnia obudziłam się z taką myślą, że nie, to bez sensu. Są ludzie, którzy mają dużo gorzej w życiu niż ja i wypada coś ze sobą zrobić niż się użalać. A najlepiej zacząć od wyrzucenia z siebie nadmiaru emocji (skoro wodę już wypłakałam). Jedni biegają, drudzy malują, a jeszcze inni piszą. A że dla mnie rozliczanie się ze swoimi emocjami poprzez pisanie zawsze było czynnością niezwykle naturalną, to otworzyłam laptop i zaczęłam pisać. O dziwo, nie wyszło mi z tego kilkustronicowe opowiadanie ale ponad 80 stron A4 ciągłego (i to KOMEDIOWEGO, a gdzie ja i komedie?! W życiu bym się o to nie posądzała!) tekstu. I tak właśnie przeleżał sobie ten tekst kilka miesięcy. Potem wysłałam go do kilku wydawnictw, ale nic więcej z tego nie wyszło. Odpowiedzi przychodziły bardzo miłe, że tekst jest chwytliwy marketingowo, że na pewno dobrze się sprzeda, ale te wydawnictwo ma już plany wydawnicze na najbliższe lata i nie da się go nigdzie upchnąć, a wiele odpowiedzi po prostu nie przyszło. Wtedy własnie stwierdziłam, że okej. Jak nikt nie chce wydać mojej książki, to chociaż sama wydrukuję sobie kilka egzemplarzy dla rodziny i znajomych, żeby zobaczyć swoje nazwisko na okładce. Wydrukowałam, ucieszyłam się i przygoda się skończyła. Doszłam do wniosku, że widocznie nie wszyscy stworzeni są do pisania i ktoś musi też czytać to, co inni napiszą. W czytaniu też przecież byłam niezła. 20 ksiażek miesięcznie to dobry wynik. W ten sposób założyłam bloga z moimi subiektywnymi recenzjami książek, który piszę do dziś (informator-czytelniczy.blogspot.com)

I właśnie kiedy stwierdziłam, że będę czytać, a nie pisać (tak trochę pokornie, prawda?), stało się coś "dziwnego". Pomijając fakt, że analizowanie tekstów innych twórców dużo mi dało jeśli chodzi o warsztat i własny styl, to znałam już wydawnictwa od innej strony. Wiedziałam, co wydaja i jakie teksty. Przeprowadzałam wywiady z pisarkami, więc miałam też orientację jak dochodzi do wydania książki, jak to wygląda od strony autora i wydawcy. Przesiąknęłam rynkiem książki do cna i między innymi uświadomiłam sobie, że moja książka jest za krótka i "za słaba", więc co nieco do niej dopisałam i sporo poprawiłam. 

Zimą 2014 przeglądałam sobie zapowiedzi na stronach wydawnictw i znowu zaczęły mi się rzucać w oczy zakładki: wydaj z nami itp. Był to też czas, w którym środowisko literackie dobiegła wiadomość o tym, że powstaje nowy imprint, Czwarta Strona. Pamiętam dokładnie moment, w którym weszłam na ich stronę internetową i przeczytałam, że szukają nowych autorów. I wtedy własnie przez głowę przeszła mi myśl: A czemu nie? Co mi szkodzi spróbować? Bez zastanowienia i większej nadziei napisałam niezwykle krótkiego maila (bo wcześniej mocno się rozpisywałam jaka to moja książka nie jest), załączyłam tekst i streszczenie. A potem, za 3 tygodnie przyszedł mail z odpowiedzią. Że wszystko fajnie, że mój tekst jest interesujący (aha, na pewno odmowa!) i jeśli zdecyduję się to i to poprawić, to okej, Czwarta Strona jest zainteresowana. Poprawiłam "Nie zmienił się tylko blond" w 3 dni. Odesłałam po tygodniu. Takiego tempa pisania jak wtedy nie miałam nigdy wcześniej, bo dopisałam praktycznie drugie tyle książki. I za mniej niż dwa tygodnie, dokładnie 25 lutego 2015 dostałam informację, że moja książka została włączona do planu wydawniczego i zostanie wydana jeszcze w tym roku. Płakałam i skakałam z radości. Jednocześnie :D 

No i tak to się własnie zaczęło. Od tamtej pory dostałam porządnego kopa i energii, żeby całą sobą zaangażować się w to, co naprawdę chcę w życiu robić. Piszę teraz znacznie więcej, właściwie to ciągle, kiedy mam czas, (aktualnie zaczynam swoją siódmą książkę, z tym, że trzecia trafiła do kosza i ślad po niej nie pozostał), jedna książka jest wydana, umowy na dwie następne spoczywają w szczególnej teczce. Jestem szczęśliwa. Widzę w tym sens i daję z siebie wszystko. Ale gdyby ktokolwiek jeszcze rok temu powiedział mi, że tak właśnie będzie, to chyba parsknęłabym śmiechem i nie uwierzyła. Tylko kto powiedział, że marzenia się nie spełniają? Trzeba w to wierzyć i dążyć do ich realizacji z całych sił. Pracować nad sobą i przekuwać porażki w sukcesy. To lekcja płynąca dla mnie z ostatnich miesięcy. 

czwartek, 24 września 2015

SPOSÓB NA CHANDRĘ 
Chyba znalazłam nowy sposób na chandrę. A może to on znalazł mnie? Nie wiem, jak Wy, ale ja jestem zwolenniczką twierdzenia, że wszystko w naszym życiu dzieje się w odpowiednim momencie. Zarówno te małe, jak i te duże sprawy. Na przykład to, że o wydaniu swojej pierwszej książki dowiedziałam się w dniu, który wcześniej widziałam naprawdę czarno (ze względów osobistych) i przygotowując się na jego nadejście spodziewałam się litrów łez a nie tysięcy uśmiechów. Miał być jednym z gorszych dni w roku, a okazał się być tym najlepszym.

Tak samo dzisiaj. Słaby dzień. W nawet najpiękniejszym życiu (a za takie własnie uważam swoje), zdarzają się spadki nastrojów. I właśnie w taki zasmucony dzień, chociaż mogły się przecież trafić w każdy inny, szczęśliwy, czytam takie słowa: 

"Przybyłek dzięki [Nie zmienił się tylko blond] weszła na rynek czytelniczy z przytupem i ma szansę stać się jedną z bardziej poczytnych autorek."

I znowu chce mi się płakać. Tym razem jednak nie ze smutku, ale ze wzruszenia. Autentycznego wzruszenia. Nie spodziewałam się. Uwielbiam moje Czytelniczki. Uwielbiam dla Was pisać i chciałabym oficjalnie podziękować każdej z Was za miłe słowa, które tak często do mnie kierujecie, czy to w recenzjach czy prywatnych wiadomościach. To znaczy dla mnie więcej, niż możecie sobie wyobrazić. Niesamowicie motywuje i nadaje więcej sensu temu, co robię. Chyba największą nagrodą za pracę autora są ciepłe słowa od Czytelników. :) 

poniedziałek, 21 września 2015

LITERATURA KOBIECA VS. MĘSKA
Trochę ironiczny i napisany z przesadną generalizacją post, w którym wygłaszam jakże pełną nienawiści międzypłciowej mowę o różnicach między kobietą a mężczyzną. Nie jako autorka, ale jako Czytelniczka. I poniekąd studentka psychologii też. 

Potrzeba napisania tego postu zrodziła się we mnie odkąd dwa dni temu, udzielając wywiadu dla internetowego magazynu puellanova.pl dostałam takie oto pytanie: 

Określa się Pani książkę jako „literaturę kobiecą”. Czym, według Pani, jest właśnie ta „kobieca literatura”? Czy to znaczy, że mężczyzna nie przeczyta Pani książki z przyjemnością?

Na które odpowiedziałam: Nie ulega niczyjej wątpliwości, że mężczyźni i kobiety się od siebie różnią i to właśnie z powodu tych różnic dzieli się świat na męski i kobiecy. Ten kobiecy jest bardziej emocjonalny, bardziej skoncentrowany na relacjach międzyludzkich, rodzinie, dążeniu do osiągania szczęścia i poczucia bezpieczeństwa u boku mężczyzny oraz marzeniach. I taka właśnie jest literatura kobieca. Bliższa kobietom ze względu na swoją problematykę i sposób postrzegania świata. Nie znaczy to, że „Nie zmienił się tylko blond” nie może spodobać się żadnemu mężczyźnie i żaden mężczyzna mojej książki nie przeczyta. Nie. To po prostu książka o postrzeganiu rzeczywistości przez kobietę, bo pisana z jej punktu widzenia. Jeśli jakiś pan jest ciekawy jak wygląda świat z punktu widzenia zwariowanej trzydziestosiedmiolatki, to zachęcam do lektury mojej powieści. 

Ale chciałabym tutaj, na moim blogu dodać do tej wypowiedzi, że ja uwielbiam literaturę kobiecą, chociaż przez wielkich krytyków literackich uważana jest ona za totalne, komercyjne dno spychane na margines. Literatura kobieca jest prosta, emocjonalna i dotyka współczesnych problemów z jakimi na co dzień się mierzymy. Tak, jak napisałam wyżej, ona nie jest gorsza, ale INNA od każdego innego gatunku, specyficzna. Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem dlaczego traktuje się książki skierowane do kobiet inaczej od "męskiej" (aczkolwiek takiego określenia przecież NIE MA) albo książek, z tak zwanej "wysokiej półki", których przeciętny czytelnik nie jest w stanie zrozumieć, bo nie zastanawia się nad zawartymi w treści nadsensami i nie zachwyca prozą poetycką. Czy autorki, które wkładają całe serce w jej pisanie i naprawdę robią to dobrze (żeby nie było, nie mówię o sobie, bo gdzie mi tam, ale o tych naprawdę świetnych, których mamy teraz w Polsce na pęczki), są w czymkolwiek gorsze od tych twórców, którzy zdobywają nagrody literackie, a ich sprzedaż jest wysoka tylko dlatego, że właśnie owe nagrody dostały i wszyscy zgodnie przytakują, jakie to one nie są wspaniałe, tak naprawdę ich nie rozumiejąc? Czy te autorki specjalizujące się w literaturze kobiecej poświęcają na pisanie swoich książek mniej czasu? Czy one są analfabetkami, które zdobywają rozgłos tylko dlatego, bo napisały kolejną "głupią i infantylną powiastkę dla kobiet"? NIE. Literatura kobieca jest ważna i potrzebna, tak samo jak kryminały czy thrillery, a może nawet i bardziej potrzebna, bo jest bliższa, bardziej osadzona na ziemi, a statystyki czytelnictwa w Polsce już od lat pokazują, że więcej czytają jednak KOBIETY i to właśnie takich książek. Czytają więcej całego tego "dna".Czytają o tym, co jest im bliskie i chcą o tym czytać. Dlaczego? Bo myślą i czują inaczej niż mężczyźni, czego najwidoczniej panowie  nie potrafią zrozumieć. 

I kiedy już sobie ponarzekałam, pokrzyczałam i podrwiłam, (a to wszystko z przesadną generalizacją, wiem) na zakończenie tego tekstu chciałabym napisać, że ja naprawdę nie mam problemu z szufladkowaniem powieść dla kobiet (w tym mojej) i nazywania ich literaturą kobiecą, bo rozumiem różnice międzypłciowe. Sama tak mówię o tym co piszę i nazwę tak swoje książki jeszcze milion razy. Tylko nie lubię tego, jak mężczyźni mówią o takich książkach z pogardą. Bo one nie są w niczym gorsze od innych, a problem polega jedynie w tym, że mężczyźni patrzą na świat zupełnie inaczej niż my i tego nie zrozumieją. Zadziwiająco łatwo przychodzi im natomiast ocenianie. I to pejoratywne. Bo ja jestem samcem. Jestem od ciebie większy i silniejszy i dlatego mam rację, a moje ma być na wierzchu. A to, co czytasz i piszesz to dno. Typowe, babskie harlequiny. Odłóż to i przeczytaj dobry, męski thriller.


Oczywiście, nie ma sprawy, bo sama "męskie" książki tez lubię. Tylko dlaczego ich tak się nie określa? Bo w dwudziestym pierwszym wieku babskie nadal równa się słabe? Naprawdę?  

środa, 16 września 2015

O TYM, ŻE PRZYŚNIŁ MI SIĘ DZIŚ POMYSŁ
na... książkę. 
Chociaż to właściwie nie do końca tak... 

Nie wiem czy jest takie powiedzenie, że im więcej się pisze, tym więcej przychodzi do głowy pomysłów, ale na tym etapie mojego pisania właśnie tak to u mnie działa. Niektóre z nich przychodzą nagle i tak samo szybko znikają, inne trafiają do mojego notatnika z różową kokardką, jeszcze inne do folderu: pozaczynane w postaci pierwszego rozdziału. Ale są też takie pomysły, które od lat siedzą gdzieś głęboko we mnie i aż krzyczą, żeby o nich napisać. To historie i bohaterowie, z którymi jestem w jakiś sposób bardzo związana, którzy noszą w sobie cząstki mnie i moich emocji. To historie, które po prostu trzeba kiedyś opowiedzieć, chociaż jeszcze czekają na swoją wielką chwilę. Które przypominają o sobie dyskretnie kiedy siedzę w autobusie albo patrzę przez okno. Wracają do mnie bardzo często. Co jakiś czas zaświeca mi się w głowie jakaś magiczna lampka, która oznacza, że dorzucam do ich życia coś nowego, jakąś kolejną historię, epizod, cechę. Jakąś drobną komplikację, nową postać, albo trochę zmieniam ich zawód, żeby były jeszcze bardziej ciekawe, wzruszające. 

I chociaż może zabrzmi to trochę śmiesznie, właśnie do jednej z głęboko tkwiących we mnie historii, którą noszę w sobie od lat, wróciłam dzisiaj nad ranem gdzieś między jawą i snem. Uprzedzę was w tym momencie, że nie, nie jestem wariatką i takie rzeczy nie zdarzają mi się często, ale było to bardzo ciekawe doświadczenie i dzięki Bogu, gdy już się w końcu obudziłam, wszystko to nie wyparowało z mojej pamięci, ale dało się oswoić, a nawet zapisać. I pomimo tego, że historia Toma pływającego na towarowych statkach musi jeszcze trochę poczekać, bo tkwię teraz po uszy w komediowym świecie Zuzanny, to odkąd wstałam myślę dziś o niej intensywnie i nie mogę się od niej oderwać. Widzę okno w starej kamienicy, przez które wygląda zza firanki mała dziewczynka, rzucony do śmietnika wypalony papieros, który upadł obok i kobietę z wielkim dzbanem na głowie... 

Tylko trochę smutno, że czasu nie da się jakoś nagiąć albo chociaż rozciągnąć, żeby móc zaszyć się z laptopem w jakimś pustym pokoju i napisać historię Toma już teraz, zaraz, na raz. 

środa, 2 września 2015

O KOMEDIACH, DRAMATACH I WRZEŚNIU 
Tak... Muszę Wam powiedzieć, że ostatnio trochę kombinuję z gatunkami. Chociaż debiutowałam komedią (i mam wrażenie, że to wszystko działo się nie dawniej niż wczoraj, a to już DWA miesiące temu!; jak ten czas szybko leci), to jak wiadomo, kobieta zmienną jest i napisałam też dramat, następną komedię i melodramat, w takiej właśnie kolejności. No dobrze, właściwie to chyba wcale nie zrobiłam tego dlatego, że "kobieta jest zmienna", ale bo czułam potrzebę wyrzucenia z siebie też innych emocji poza komediową radością. Bo jak to w życiu bywa: raz na górce, a raz pod górką :P

No i tym właśnie sposobem wyszedł mi prawdziwy misz masz, a może nawet gatunkowy bałagan, z czym nie jest mi wcale przyjemnie, bo ja lubię mieć wszystko poukładane, tym bardziej, że ostatnio dostaję od Was, czyli moich wspaniałych Czytelniczek, sporo wiadomości w stylu (cytuję): "Nie zmienił się tylko blond" to świetna komedia oby takich więcej, czy: Agato pisz takich więcej, bo jesteś w tym naprawdę dobra. (Miód na moje serce, dziękuję <3) Więc żeby Wam dogodzić i spełnić Wasze oczekiwania, a czasem także i prośby, po konsultacjach z wydawcą postanowiłam: będę pisać głównie komedie. Podejrzewam, że ze względu na moją labilność emocjonalną sporadycznie pojawiać się będą też obyczajówki/dramaty/melodramaty, ale  będzie to mniejszość. Zamierzam skoncentrować się na dostarczaniu i Wam, i sobie porządnych dawek uśmiechu. Mam jednak nadzieję, że pomimo swojej problematyki, którą i tak przesycona jest nasza codzienność, moje nieco cięższe książki także Wam się spodobają i ciepło je przyjmiecie. A na pocieszenie, co by tej jesieni nie było za smutno, pragnę poinformować, że następna moja powieść, która powędruje w Wasze ręce będzie... właśnie komedią! 

Jeśli natomiast chodzi o zawarty w nagłówku wrzesień, to rozpoczął się jak co roku w rodzinie nauczycielskiej, prawdziwym zawrotem głowy. Chociaż nie powiem, fakt, że ja, jeszcze przez kilkanaście dni, mogę spać do dziesiątej kiedy moja rodzinka wychodzi do szkoły jest... całkiem zadowalający :D 

piątek, 21 sierpnia 2015

O KSIĄŻKACH, MIŁOŚCI I WEWNĘTRZNYCH DRAMATACH
Marek Hłasko napisał w "Pięknych dwudziestoletnich", że "Książki warto pisać tylko wtedy, jeśli przekroczy się ostatnią granicę wstydu; pisanie jest rzeczą bardziej intymną od łóżka; przynajmniej dla mnie." I wiecie co? Kończąc moją najnowszą powieść kolejny już raz przekonuję się o tym, że to święta prawda. Zwłaszcza, jeśli chodzi o smutne momenty. Za każdym razem, kiedy moim bohaterom przychodzi się rozstać, to ja przeżywam wewnętrzną katastrofę. 

Podejrzewam, że bardzo wielu ludzi myśli sobie, że pisanie książek jest łatwe. W końcu co to za sztuka wymyślić sobie jakąś nieskomplikowaną historię, a potem usiąść i po prostu ją spisać. Pomijając wszystkie oczywiste oczywistości, takie jak dziesiątki, a może nawet setki spędzonych przy komputerze godzin, poprawki i redakcje, chwilowe braki motywacji i zadowolenia, kubły krytyki i wszystkie inne dramaty, z którymi trzeba się mierzyć, pisanie to często zajęcie bardzo "rozwalające" emocjonalnie. Zwłaszcza, jeśli pisze się właśnie melodramat, a nie komedię romantyczną.


Po raz kolejny dotarłam do końca. Jest mi smutno, że powoli muszę się żegnać z tamtym, może nawet piękniejszym od rzeczywistego, światem. Żegnać wymyślone przez siebie miejsca, po których sama z chęcią bym pospacerowała i bohaterów, których po tylu tygodniach dzielenia ze sobą świata, mogę śmiało zaliczyć do swoich przyjaciół. Ale przede wszystkim pisać w końcu te smutne momenty, z którymi przez trzysta stron skutecznie zwlekałam. Znowu płaczę razem z moimi bohaterami. Znowu przeżywam jakiś wewnętrzny dramat, który jest niezbędny do tego, żeby wiarygodnie oddać nastrój sytuacji i drzemiące w niej bez reszty emocje. I w końcu znowu mam wrażenie, że piszę o sobie. Że się uzewnętrzniam bez reszty i jestem tam razem z nimi. A może nawet jestem jedną z nich?

Nie cierpię pożegnań!!! 

"- A więc to pożegnanie… - raczej stwierdził, niż zapytał, kiedy włożyli już do taksówki jej wszystkie bagaże. 
Stali teraz naprzeciw siebie na żwirowym podjeździe. Jego dłonie przesuwały się po jej gładkich przedramionach, a pod jej powiekami zbierały się łzy.
- Mówiłam ci, żebyś tak o tym nie mówił. To nie jest na zawsze. – wyszeptała drżącym głosem. 
Przysunął się wolno w jej stronę. Złapała go za przedramiona i spojrzała mu prosto w oczy. 
- Będziesz tu na mnie czekał, prawda?"

wtorek, 18 sierpnia 2015

KSIĄŻKOWY TAG! 
Wybaczcie, poszłam z tym wpisem trochę na łatwiznę, ale wszędzie roi się od TAGÓW, więc MAM I JA! (Tylko ograniczę pytania z 15 do 10) 

1. Jaki gatunek najczęściej wybierasz? 
Och, to jest dość proste! Romanse i obyczajówki. Staram się sobie różnicować, żeby się nie zanudzić, ale królują te dwa :) 

2. Jaką książkę dałabyś swojemu dziecku do przeczytania? 
Zawężam do córeczki. Oczywiście, że "Anię z Zielonego Wzgórza" :D 

3. Wolisz książki w wersji papierowej, ebooki czy audiobooki?
Papierowej, bezapelacyjnie, chociaż zdarzy się, że z braku laku sięgam po ebook. Ale to nie to samo. Książka to ma być książka! Trzeba ją trzymać w ręku, a potem podziwiać na półce. 

4. Jaka książka zrobiła na tobie największe wrażenie? 
Kocham "Szczęściarza" i "Prawdziwy cud" Nicholasa Sparksa. Potrafię je czytać kilka razy z rzędu, chociaż zwykle nie robię czegoś takiego, dlatego zdecydowanie można tu mówić o wrażeniu. Chociaż ziemia się wtedy nie trzęsie. :) 

5. Czytasz jedną książkę od początku do końca czy zaczynasz kilka książek na raz?
Najczęściej jedną. Lubię wczytać się w książkę i żyć życiami bohaterów, a nie skakać z kwiatka na kwiatek, chociaż przyznaję, nieraz, kiedy mam przed sobą dwie świetne nowości, nie mogę się powstrzymać i czytam trochę tej, trochę tej. Jest to jednak rzadkość. 

6. Częściej czytasz wypożyczone książki czy raczej preferujesz zakup własny? 
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że od ponad roku to książki przychodzą do mnie, a nie ja muszę chodzić po nie, jak było do tej pory. Wychowałam się na egzemplarzach z bibliotek, ale teraz, nawet, jak nie mogę czegoś zrecenzować, to kupuję. :) 

7. Czy oceniasz książkę po okładce? 
Wydaje mi się, że jestem dość świadomym czytelnikiem i nie ma przypadków jeśli chodzi o to, co czytam. Dobieram książki pod względem treści. Oczywiście jest bardzo fajnie, kiedy książka ma ładną okładkę, bo przyjemniej bierze się ją wtedy do ręki. Najważniejsza jest jednak treść. Bezapelacyjnie! 

8. O jakiej książce marzysz, choć, póki co, nie możesz jej mieć? 
Chyba o arcydziele, które kiedyś sama napiszę. :P A tak poważnie, nie mogę się doczekać  "See me" Sparksa, które ma premierę na jesieni. 

9. Ile książek liczy twoja biblioteczka i jak przechowujesz swoje zbiory? 
Nie ma pojęcia, ile mam książek, ale obawiam się, że kilkaset :) Mam śliczne regaliki, którymi zastawiony jest niemalże cały pokój. Uwielbiam na nie patrzeć i dostawiać do nich nowe egzemplarze! :) 

10. Co teraz czytasz? 
Aktualnie wróciłam do "Okna z widokiem" M. Kordel. Lubię czytać coś lekkiego i przyjemnego kiedy sama piszę coś bardzo emocjonalnego. 

Uff. To nie było aż takie trudne. Książki to temat rzeka. Mogłabym o nich pisać i pisać... I jeszcze pisać :D 

sobota, 15 sierpnia 2015

O TYM, CO TERAZ PISZĘ...

Moi Drodzy,obiecałam w ostatnim poście, że napiszę kilka słów o książkach, które w przyszłym roku ukażą się drukiem i na pewno to zrobię, ale jeszcze nie teraz. Dzisiaj chciałabym napisać Wam o mojej najnowszej powieści, którą właśnie kończę, a która sprawiła, że mogłam sobie trochę pozgłębiać lokalną, nie tak bardzo odległą, historię. Oczywiście w celu szukania inspiracji. 

Chociaż jest to głównie opowieść o dwóch, oddalonych w czasie historiach miłosnych, to muszę Wam przyznać, że naprawdę wciągnęłam się w wyszukiwanie informacji o miejscowych kapliczkach, kościołach, partyzantach, a nawet zaczęłam czytać zeszyty historyczne wydawane przez Muzeum Małego Miasta w Bieżuniu, które to, od niepamiętnych czasów, darzę ogromnym sentymentem. Człowiekowi wydaje się, że coś tam wie o miejscu, w którym żyje i z którego pochodzi, a tu nagle się okazuje, że guzik prawda. Że jest w tych miejscach jakaś trudna do opisania magia i nawet przydrożne krzyże kryją w sobie jakąś niesamowitą, a bardzo ważną historię, o której ludzie już dawno zapomnieli. Z powodu tego braku pamięci jest to dość smutne, ale z drugiej strony, takie odkrycia są bardzo piękne. Nagle okazuje się, że wiele mijanych na co dzień miejsc ma duszę, o którą człowiek by ich wcześniej nie posądzał. Ta wiedza dała mi niezwykłą satysfakcję, ale też sprawiła, że zaczęłam patrzeć na nie inaczej. Coś niesamowitego! :) 

Wszystkie te moje poszukiwania i przemyślenia sprawiły, że finalnie moja powieść nabrała kształtu, którego wcześniej zupełnie dla niej nie przewidywałam. Jak tak jednak o tym więcej myślę, to zaczyna mi się to nawet podobać. Taki lokalny, małomiasteczkowy folklor i historia są naprawdę piękne i mam ogromną nadzieję, że uda mi się tą książką Was o tym przekonać! 

A na koniec serwuję Wam taką oto zapowiedź: 

Czy losy starej, doświadczonej przez życie żydówki, mogą w jakikolwiek sposób wpłynąć na historię zakochanych w sobie ludzi pochodzących z dwóch różnych światów?


środa, 12 sierpnia 2015

O BUTACH, LEMONIADZIE  I UMOWACH WYDAWNICZYCH 
Po kolei... 

1. Buty - kupiłam dziś, śliczne, czarne, ażurkowe, ze skórki, przecenione z 70 na 21 złotych. Nie pytajcie, jak to się stało, bo sama się dziwiłam widząc cenę, ale zsumowały się dwie promocje. A że zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia (chociaż weszłam do sklepu TYLKO popatrzeć) no to są. Tak samo, jak dwie szminki, jeden płyn do demakijażu, dwie bluzki i sweter. Nota bene... pojechałyśmy po płyn do czyszczenia dywanów. Też jest :D 

Nie wiem, dlaczego o tym piszę. Widać odezwał się we mnie instynkt łowczyni promocji. 

2. Lemoniada - z dwóch cytryn, dwóch pomarańczy, wody, kardamonu, miętki prosto z ogródka i ani grama cukru. W ten upał pijam głównie ją. Przez niego też o wiele mniej piszę. Mój laptop, chociaż nowiuchy, grzeje się bez opamiętania i trzeba robić kilkugodzinne przerwy. Ale nie martwcie się, nadal tworzę. Jeszcze Wam o tej powieści nie pisałam, ale zrobię to. Obiecuję, że za kilka dni zrobię. 

3. Umowy wydawnicze - no... Tu czekałam na jakąś większą okazję, ale urodziny mam w grudniu, imieniny w lutym, a wcześniej ze świąt to chyba tylko Wszystkich Świętych ;/ Będąc w Poznaniu podpisałam dwie. Co oznacza tyle, że w przyszłym roku na światło dzienne wyjdą dwie moje książki. Temu też poświęcę osobny post, tak tylko dziś sygnalizuję. 

Ja i mój laptop nie jesteśmy stworzeni do takich tropików. :( 

piątek, 7 sierpnia 2015

                                                                           A W ŚRODĘ... 
odwiedziłam Poznań i wspaniałą Czwartą Stronę. Podrzucam Wam tutaj zdjęcie z "Blondem". (Tak, tak. Fontanna za plecami nie bez powodu, bo upał był po prostu do zamordowania.) Oczywiście przywiozłam sobie z Poznania wspaniałe pamiątki, ale muszę wybrać jakiś dobry moment, żeby się nimi pochwalić. Są za piękne, żeby mówić o nich po prostu od tak. Zmierzam jednak do tego, że wspaniale było poznać ludzi, którzy pracują nad tym, co piszę i doprowadzają to do pięknej, książkowej formy. (Chociaż przed panią korektor trochę głupio, no ale co poradzić :D) Coś niesamowitego :) 

Swoją drogą znowu jestem ostatnio dość nieobecna w tym kawałku internetowej przestrzeni, ale to przez to, że... piszę. Nie wiem, może to już nałóg albo pracoholizm. Albo fakt, że po prostu kończę kolejną historię i bardziej jestem w świecie fikcji, niż rzeczywistości. Informuję jednak, że wrócę! Chyba, że zacznę kolejny projekt... Albo wcześniej ugotuję się na twardo w swoim własnym pokoju. Oby nie! :D 


piątek, 24 lipca 2015

INTERNET WRÓCIŁ! 
Właściwie to ciężko powiedzieć mi, gdzie był i jak właściwie się pojawił, ale jest. Uff. Powiecie pewnie, że wielkie mi halo przeżyć tydzień bez internetu, ale kiedy jest się kimś, kto recenzuje książki, prowadzi bloga i jest właśnie w trakcie pisania kolejnej powieści (a tu potrzeba researchu, nie ma zmiłuj), to wcale nie jest różowo. Jak by jednak nie było, teraz będzie już tylko lepiej. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się tutaj, na blogu, kolejna fala radości i optymizmu. Tym czasem polecam Wam niezmiennie "Nie zmienił się tylko blond", chociaż u mnie zmienił się... internet. 

Nota bene, kto czytał najnowsze "Party"? Jest w nim bardzo sympatyczna wzmianka o mojej książce. Na dniach podrzucę Wam zdjecie :) 

poniedziałek, 20 lipca 2015

ZNÓW PRZEPROSINY! 
Wybaczcie. Są wakacje, ja piszę (w końcu!), poprawiam i... nie mam internetu ;/ Nie mam pojęcia do kiedy to potrwa, więc nie obiecuję, kiedy na stałe wrócę. Trzymajcie kciuki, żeby nastąpiło to jak najszybciej. Mam kilka niespodzianek! 


Ściskam i całuję,
Agata Katarzyna

Zdjęcie od Czytelniczki. :) 

niedziela, 5 lipca 2015

UFF, BYŁO GORĄCO! 
I nie mam wcale na myśli upału. Właśnie zakończyłam pierwszy w życiu czat z Czytelnikami. Jeśli macie ochotę go sobie poczytać zostawiam Wam tutaj linki. Wszystkim aktywnym dziękuję z całego serca. Kontakt z Wami to prawdziwa przyjemność! 

wtorek, 30 czerwca 2015

PREMIERA JUŻ JUTRO! 
Nie mam pojęcia jak mi zleciały te cztery, a nawet trochę ponad cztery, miesiące. Chociaż zdawało mi się, że będą się dłużyć w nieskończoność nie zdążyłam się dobrze obejrzeć, a jutro moja pierwsza powieść stanie na księgarnianych półkach. Nie mogę się doczekać kiedy wejdę do jednego z moich ulubionych sklepów i będę mogła wziąć ją do ręki. To były, nadal są, pełne wzruszeń, niepokojów i radości dni. Euforia, kiedy dowiedziałam się, że jest nią zainteresowany Wydawca, zarwane na redakcje noce, chwile pełne niepokoju czy się spodoba, pierwsze recenzje i wywiad. A wszystko to, żeby spełnić swoje największe marzenie. I o czym ja mam marzyć teraz?! 

Ps. Jutro na fanpagu wydawnictwa Czwarta Strona czeka Was niespodzianka! 




niedziela, 28 czerwca 2015

LAWENDOWO! 
Chociaż do premiery "Nie zmienił się tylko blond" zostały już tylko dwa dni, dziś chciałam zaserwować Wam post nieco z innej bajki. Pamiętacie jeszcze o mojej niezwykle emocjonalnej powieści pod roboczym tytułem "Zapach suszonej lawendy"? Jej pisanie niezmiernie mnie wymordowało, łzy leciały podczas tworzenia, bohaterowie śnili mi się po nocach, a kiedy w sklepie nadziałam się na szary t-shirt z motywem lawendy po prostu musiałam go kupić! Dziś mam dzień mocno przesiąknięty tą powieścią, ponieważ zostałam obdarowana gałązką lawendy, która urosła na naszym podwórku. Pachnie niezwykle intensywnie a do tego jest śliczna i drobniutka. Oczywiście nie odmówiłam sobie przyjemności sfotografowania tego małego, pięknie pachnącego cudeńka i po krótkiej zabawie w programie graficznym podrzucam Wam kilka zdjęć. 
Zostawiam też link do wywiadu z moją osobą w lokalnym piśmie. Może ktoś z Was będzie zainteresowany lekturą: link: kliknij. Pozdrawiam serdecznie! 






piątek, 26 czerwca 2015

4 DNI DO PREMIERY! 

Cztery dni do premiery "Nie zmienił się tylko blond". Stres daje o sobie znać coraz bardziej. A jeśli się nie spodoba? Poza tym zaczynamy prawdziwe wakacjowanie. Chociaż ja mam wolne już od ponad tygodnia, dopiero wczoraj przywiozłam z Gdańska swoje bagaże i mogę swobodnie rozgościć się w swoim różowym pokoiku. Jednak nie ma to jak swoje łóżko i swoje pluszowe poduchy kiedy za oknem szaleją ptaki. 
To dopiero jest raj <3 





wtorek, 23 czerwca 2015

GARŚĆ ZDJĘĆ Z EGZEMPLARZAMI AUTORSKIMI 

Chociaż książki dotarły do mnie w piątek rano (i to dosłownie rano, bo o 7 przywędrowały wprost do mojego łóżka), nie miałam wcześniej czasu, żeby wziąć aparat i móc się nimi nacieszyć przed obiektywem. Dziś chwila się znalazła i choć słońce, a raczej jego brak, postanowiły mi to utrudnić, dałam radę! Podrzucam Wam dziś trzy zdjęcia i gorąco zachęcam do zamawiania mojej książki w internecie. Jeśli zrobicie to na stronie Wydawcy już za dwa, trzy dni będzie u Was. Polecam wam też przedsprzedaże na Matrasie i Ravelo. Fajne rabaty, fajne ceny, wielu moich znajomych już skorzystało. Książka jest wydana po prostu pięknie i aż kusi, żeby ją przeczytać! I te wypukłe literki na okładce (to, co lubię najbardziej)! Jestem w pełni usatysfakcjonowana jej oprawą i tym, jak prezentuje się nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Wydawca naprawdę mocno się napracował, żeby to wszystko prezentowało się tak, jak się prezentuje. Ja jestem pod wrażeniem. Książka przerosła moje oczekiwania i chociaż znam ją niemalże na pamieć nie odmówiłam sobie jej przekartkować :) 


Zdjęcie z piątku, na świeżo. 


Wszystkie dziesięć. Chyba ich nie oddam! 


Filemon już czyta. A Wy?